poniedziałek, 2 marca 2009

Krytyczna krytyczka

Zostałam dziś krytykiem kulinarnym (sorry: krytyczką). Nie żebym się starała, samo wyszło. Ale od początku.

Pracuję w Restauracji. Wielka litera jest nieprzypadkowa, to Bardzo Bardzo Znana Restauracja. Niestety, nie jestem kelnerką, to akurat by miało jakiś sens. Pracuję tam jako dziennikarka i redkatorka.

Zaczęło się od tego, że Właściciele Restauracji chcieli uruchomić portal. Przez dwa miesiące pisałam o takich przyjemnościach jak fotografie Helmuta Newtona czy kalendarze Lavazza. Potem idea portalu padła.

Po przeróżnych perturbacjach i formach pośrednich Właściciele Restauracji w moich nowych obowiązkach umieścili marketing wypasionej stołówki pracowniczej na 1500 osób. Nie mając pojęcia ani o marketingu, ani o gastronomii, zamawiałam pudełka do pizzy i serwetki gastronomiczne, uruchamiałam stronę internetową i spośród fajnych pomysłów naszego grafika na ulotki - wybierałam te najfajniejsze. Stołówka rusza w tym tygodniu. Jestepięęęęękna:) a ja dostałam od kontrahentki zaproszenie na targi Euro Gastro do Warszawy.

A teraz robimy serwis internetowy. Mam pisać o sztuce gotowania /jedzenia i savoir-vivre. Już teraz dowiedziałam się bardzo ciekawych rzeczy - że herbaty nie należy pić z cytryną, a polski gust żywieniowy jest plebejski. I że mamy działać jak Paris Hilton - ma być nas w necie dużo i mamy udowodnić, że jesteśmy ekspertami stylu.

Hm. W dziedzinie savoir-vivre jestem raczej żeńskim odpowiednikiem Wokulskiego. Nie widzę problemu, żeby trzymać widelec w prawej ręce, skoro mi tak wygodnie. Kieliszki do wina mam jednego rozmiaru - akurat takie, jakie były w sklepie. W zasadzie też od siedzenia przy stole wolę sport.

A w ogóle uwielbiam herbatę z cytryną, a moje ukochane dania to śledź w śmietanie z ziemniakami w mundurach i sałatka z wędzonej makreli. Paris Hilton nie jest mi obca, bo lubię przeglądać Pudelka. Tyle tylko, że arbitrem stylu jest dla mnie raczej Marlena Dietrich. Albo Audrey Hepburn. A w ogóle to próbuję czytać sobie eseje Rorty'ego, nowo wydane;)

Jaki morał? Po pierwsze, Szefostwo dla mnie i ja dla Szefostwa jesteśmy pewnie jakimiś stworami z Księżyca i zawsze bedziemy pewni, że to my mamy rację - oni z kulturą jedzenia i glamour, ja - z plebejskimi rybkami, basenem i trudnawym filozofem;)

Po drugie, taki morał, że chciałam napisać coś od siebie i wyżalić się, że jak ja sobie, do cholery, poradzę z pisaniem o ułożeniu talerzy i foie gras?!