środa, 3 marca 2010

Reporter nie poeta. Odsłona druga

Mam pewną satysfakcję. Nie jestem w swoim myśleniu sama, chociaż z postów, jakie pojawiały się tu parę tygodni temu, wynikało, że jest inaczej. Chodzi oczywiście o polski reportaż i o dyskusję o "Kapuściński non-fiction" Artura Domosławskiego, której to książki wreszcie się doczekaliśmy.

Tak jak już wcześniej pisałam, nie interesuje mnie, że Kapuściński składał zeznania na UB, bo tego każdy, kto ma choć niewielką wyobraźnię historyczną, mógł się domyślać. Nie interesuje mnie, że miewał kochanki (właśnie przed chwilą Domosławski powiedział w Trójkowym klubie ciekawą rzecz - polska biografia, w odróżnieniu od zachodniej, wciąż stawia wielkich na piedestale, zamiast szukać w nich zwykłych, ułomnych ludzi. Jak widać, odbrązowiające wysiłki Boya poszły na marne). Interesuje mnie tylko reportaż.

W "Gazecie Wyborczej" odbywa się debata na ten temat. Z zainteresowaniem przeczytałam pierwsze teksty Marka Beylina i Adama Leszczyńskiego. Tekst Beylina świetnie napisany, przejmujący. Nie zgadzam się tylko z jednym - otóż uważam, że dziennikarz nie ma prawa dopisać łzy na twarzy zrozpaczonej kobiety. Przekonanie, że może tak zrobić, na własny użytek nazywam "skazą Wańkowicza" (a w wersji międzynarodowej - "skazą Garcii Marqueza"). To usprawiedliwianie pojawiającej się w reportażu fikcji wartościami literackimi czy prawdopodobieństwem zaistnienia danych zdarzeń.

Dla mnie to niedopuszczalne. Za podstawowe cechy reportażu uważam wiarygodność i informacyjność. Tutaj stoję po stronie Adama Leszczyńskiego, który kaja się, że w jednym ze swoich tekstów zdarzenia z dwóch nocy dla lepszego efektu połączył w jedno. I po stronie Wojciecha Jagielskiego, który szczerze wyznał czytelnikowi, iż trzej bohaterowie książki "Nocni wędrowcy" stanowią zlepek kilku różnych postaci.

We wspomnianej Trójkowej audycji z Domosławskim w roli głównej, Dariusz Bugalski zwrócił uwagę na to, o czym też na tym blogu dyskutowaliśmy - że próby wkładania w usta bohaterów autorskich wypowiedzi, próby rozumienia ich lepiej niż oni sami, "stapiania się" z nimi, stanowią nadużycie, rodzaj władzy, jaką pisarz ma nad swoją postacią. To odbieranie głosu realnym osobom i przydawanie im swojego. W imię czego? Poszukiwania prawdy czy estetyki? Tak czy inaczej jest to podporządkowanie, według mnie niedopuszczalne, bo nieetyczne. Ponadto demiurgiem może być pisarz kreatywny. Reporter demiurgiem nie jest. Jest medium, jest przezroczysty, a nawet - jako ten, który "tylko" zdaje relację - pozostaje na usługach swoich bohaterów.

Na marginesie, w tym kontekście przeczytałam ostatnio jeszcze raz "Mojżeszowy krzak" i w ogóle całego "Wściekłego psa" Wojciecha Tochmana. I doszłam do zastanawiających wniosków, nieco odmiennych niż kilka miesięcy/lat temu. Otóż te najbardziej emocjonalne reportaże (tytułowy "Wściekły pies", "Amen") zrobiły na mnie bardzo złe wrażenie rodzaju duchowej pornografii. Nie chodzi mi o wulgaryzmy czy opisy gejowskiego seksu we "Wściekłym psie". Chodzi mi o epatowanie brzydotą, bólem, z krzykiem pokazywanie cierpienia światu. Budzą się we mnie wątpliwości - czy po to, aby współczuć, czy aby zrobić wrażenie? Czy reportaż będący monologiem zarażonego HIV księdza to słowa chorego, czy wyobrażenia reportera? Czy bez daleko idącej kreacji można oddać na piśmie uczucia rodziców tragicznie zmarłych dzieci ("Amen")? I czy to nie stawia czytelnika w roli podglądacza? I nie jest szukaniem skandalu tam, gdzie z szacunku, ale też dla dziennikarskiej wiarygodności powinna być cisza, dystans i chłód?

Ilu czytelników, tyle pewnie odpowiedzi. Dla mnie najważniejsza jest puenta dyskusji o reportażu, jaką wypowiedział sam Domosławski. Zgadzam się z nim. Otóż, zachwianie wiarygodności reportażu wynika z pragnienia przesunięcia go z półki "Fakt" na półkę "Literatura". Przyzwyczajeni do myślenia o "literaturze faktu", zwracamy uwagę tylko na drugi człon. Tymczasem twórcy chętniej oscylują ku pierwszemu - chcą być literatami. Niedopuszczalne jest jednak, by nie informowali o tym czytelnika. Dziennikarz nie ma prawa do kreacji. Dopiero pisarz może przyznać: "tu zmyśliłem".

Jakie z tego wnioski dla polskiej szkoły reportażu? Może - oby - redefinicja swojej roli. Może uczciwe postawienie się po stronie literatury i pozostawienie miana reporterów tym, którzy prosto, chłodno i wiarygodnie informują - choćby nawet czasami było to nudnawe.