czwartek, 16 lipca 2009

Zadanie SuperNiani

W ramach nowych obowiązków zawodowych przeprowadziłam wywiad z SuperNianią. Niania okazała się szalenie sympatyczną i otwartą osobą, która ma rozsądne poglądy, a i od mocniejszego słowa nie stroni. Ujęła mnie opowieściami o tolerancji i konieczności mówienia dzieciom o takich tematach tabu, jak seks, śmierć, rozwody, odmienność wszelkiego rodzaju (homoseksualizm, niepełnosprawnosć, kolor skóry).

Zadała mi przy tym zadanie domowe. Wpisać w wordzie dowolny tekst, który zawiera słowo "inny". Zupełnie neutralny, jak "inna czekolada" czy "inny chłopak". A potem sprawdzić, jakie word podaje synonimy.

Dziś, wysyłając tekst do autoryzacji zdałam relację z odrobionego zadania. Niniejszym przekazuję je dalej (z zaznaczeniem, że copyright Dorota Zawadzka) - i proszę o komentarze. Nie zdradzam, jakie synonimy się pokażą, bo to część zabawy.

Zabawy?

wtorek, 14 lipca 2009

My Big Fat Warsaw Experience

Tydzień w Warszawie dał mi się we znaki. Aklimatyzacja następuje jednak nieubłaganie acz powoli. Wczoraj byłam pierwszy raz na basenie - co prawda warunki urągały przyzwoitości (chlor w wodzie i powietrzu, przewiewna kopuła namiotowa, niecka nadgryziona zebem czasu), ale kosztowało to tylko 10 zł/90 min.,) co jest dużą wartością w obliczu szoku cenowego, jaki przeżywam w stolicy.

Mam zresztą wrażenie, że nie tylko jeśli chodzi o ceny, ale i całokształt stylu życia - spotykam się tutaj ze wszystkimi polskimi wadami w pełnej krasie. W pigułce.

Na pierwszym miejscu jest nasze słynne ponuractwo. Od tygodnia nie słyszałam głośnego śmiechu (być może dlatego, że mało tu turystów). Ludzie pędzą po ulicach, jakby za punkt honoru stawiając sobie przybranie przy tym zasępionego wyrazu twarzy. Czyzżby za uśmiech groziło zwolnienie z pracy? Niestety, sama zaczynam czuć, że usta wyginają mi się w odwróconą podkówkę. Na szczęście na weekend jadę do Krakowa, mięśnie twarzy trochę odpoczną.

Po drugie, tusza i niezdrowe jedzenie. Z przerazeniem obserwuję ilosć otyłych osób na ulicach - nie spotykałam się z tym w Krakowie. Niekiedy jest to pewnie wynikiem choroby. Gdy jednak zobaczyłam w sklepie sąsiadkę z koszykiem, w którym były dwie mrozone pizze, dwie chińskie zupy, czekolady i - pewnie dla zdrowia - smietankowe serki, zatęskniłam za polską stolicą slow food i warzywami wprost z Kleparza czy innego placu Imbramowskiego.

I po trzecie, tipsy. Wszechobecne tipsy do spółki z klapkami, pasemkami, a u mężczyzn banalne koszulki albo garnitury. Czasem zdarzy się ciekawy strój, ale stolicą stylu Warszawa na pewno nie jest. Mało do podpatrzenia mimo obfitości sklepów. Czy to Escada, czy bazarek pod blokiem, trudno o coś oryginalnego. Jakby brakowało fantazji. Czy dress code obowiązuje tez po godzinach?

A zalety? Wszechobecne niegdyś chamstwo zniknęło. Nie wiem, gdzie poszło, znajomy ma teorię, że wyjechało na emigrację, jednak faktem jest, że "magiczne słowa" słyszę w każdej sytuacji społecznej. Co daje mi nadzieję, że aklimatyzacja jednak nastąpi i "Moja wielka warszawska przygoda" nie zakończy się przedwcześnie.

A poza tym obiecuję wrócić do formy i znowu pisać o banalnych, poważnych albo śmiesznych "donosach", a nie wylewać żale nad Warszawą. W końcu (prawie) kazdy tu był i swoje zdanie ma.