czwartek, 29 stycznia 2009

Bohaterka

Pewna kobieta znalazła przed wejściem do banku ogromną kwotę - zdaje się, że 20 tys. dolarów. Taką wiadomość usłyszałam dziś w radiu. Kobieta oddała całą kwotę na policji.

Pewnie ładnie byłoby napisac, że nikogo to nie powinno dziwić, że to zwykła postawa obywatelska, a nie news do radia. Problem w tym, że kobieta - i jej mąż - są bezrobotni. Na utrzymaniu mają czwórkę dzieci.

I w takim kontekście to, co zrobiła, jest dla mnie niczym innym jak bohaterstwem.

niedziela, 25 stycznia 2009

Kantata dla Agory

Proszę znaleźć dziesięć różnic:

"Twórczość Rubika w żadnym aspekcie nie jest materiałem, który mógłby zainteresować badacza muzycznej teraźniejszości. To hochsztaplerka, niestety, bardzo charakterystyczna dla naszych czasów. I niebezpieczna, bowiem kompozytorzy wszelkiej maści muzyki "lekkiej, łatwej i przyjemnej" coraz częściej zostają namaszczani przez media i wytwórnie płytowe na twórców muzyki poważnej, którym udaje się odnieść sukces komercyjny. Bzdura."

i

"Piotr Rubik to jeden z najpopularniejszych polskich kompozytorów muzyki instrumentalnej, teatralnej i filmowej. Jego koncerty gromadzą tłumy, a płyty sprzedają się jak "świeże bułeczki".

Oba cytaty pochodzą z "Gazety Wyborczej". Pierwszy to fragment artykułu Jacka Hawryluka "Publiczność chętnie da się nabrać” (GW nr 254 z 30.10.2006), wyjątkowo ostrej, nawet jak na standardy Gazety, krytyki kompozytora "sacro-disco". Drugi cytat jest reklamą "Wielkiej kolekcji" przebojów Piotra Rubika ukazującej się obecnie w... "Gazecie Wyborczej".

Niespełna dwa lata temu na łamach GW roiło się od artykułów wyszydzających Rubika. Dziennikarze - oprócz Hawryluka m.in. Handzlik i Sankowski - operowali określeniami typu: kicz, pioseneczka, badziewie, obciach, i stawiali kompozytora kantat w jednym szeregu z Dodą i Ich Troje. Trend był tak silny, że z moją ówczesną współlokatorką - jakkolwiek nie jesteśmy fankami Rubika - współczułyśmy artyście i zastanawiałyśmy się, komu musiał się narazić (lub jak lukratywny kontrakt podpisać), że aż tak obrywa od Agory.

Zakładam, że ów domniemany kontrakt został zerwany. Dziś to na Czerskiej wydawane są utwory Piotra Rubika. "Gazeta Wyborcza" strzeliła sobie wyjątkowo pięknego samobója, decydując się na ten muzyczny dodatek i "zapominając" o własnej nagonce sprzed półtora roku. Moje pierwsze przypuszczenie było takie: wykończona kryzysem Agora postanowiła podreperować sprzedaż, a więc pochlebia masowym gustom. Dziś jednak pomyślałam, że równie prawdopodobna jest druga hipoteza - medialny gigant inwestuje w Rubika, żeby wkrótce zażądać kantaty na własną cześć.

wtorek, 20 stycznia 2009

Ostateczny transport jedzenia

Przeglądałam dziś katalog zagranicznej firmy oferującej plastikowe pojemniki dla gastronomii. Termiczne pudełka do dostarczania jedzenia na wynos były zareklamowane następująco:

"Rozwiązanie zapewniające ostateczny transport".

Niby nic, pewnie kalka w tłumaczeniu, a jednak jakoś źle mi się kojarzy...

piątek, 16 stycznia 2009

Heil, Słoneczko! Odsłona druga

Ponieważ nadal siedzę w domu "na chorobowym", mam możliwość ciągłego - przez ścianę - uczestniczenia w życiu szalonej sąsiadki.

Ostatnio zauważyłam, że okrzyk "Heil Hitler!" pojawia się nie tylko rano, ale i o zmroku, przy zasłanianiu okna. Pomyślałam, że ani chybi jest on sprzężony z charakterystycznym ruchem, jaki wykonujemy przy zaciągniu zasłon - wyrzucania ręki przed siebie i w górę. Być może ruchem zaobserwowanym w jakimś historycznym filmie...

wtorek, 13 stycznia 2009

Prawdziwy czuły brutal

Machulski jest kobietą - przynajmniej sam użył podobnego porównania w którymś wywiadzie. Nie wypowiadam się, ale może coś jest na rzeczy, bo ostatnio mężczyznę potraktował nader niesprawiedliwie.

W filmie "Ile waży koń trojański?" są dwie świetne role - Danuty Szaflarskiej (czapki z głów i komentarze niepotrzebne) oraz Roberta Więckiewicza. Tego ostatniego jakoś nigdy nie zauważałam na ekranie - a szkoda. Wart jest tego stuprocentowo. Wyrazisty, plastyczny, pewnie tak samo sprawdzałby się w roli kochanka, księdza, homoseksualisty (którego zresztą grał w Rozmaitościach), co i męża-gbura.

Ale do rzeczy, bo właśnie o męża-gbura tu chodzi. Czytając recenzje, jeszcze przed pójściem do kina, wyobrażałam sobie, że bohaterka - Zosia - ucieka od eksa paranoika, wcielenia patriarchatu, co to bije ją i niechciane dziecko, a już na pewno nie pozwala wyjść z domu, że o pracy zawodowej nie wspomnę. Tak to wynikało z określeń "prymityw", "nierozumiejący", "gbur", chyba nawet "brutal".

Tymczasem zobaczyłam zupełnie normalnego mężczyznę, skrzywionego jedynie przez czasy, w jakich się wychował (czyli późnego Gierka i stan wojenny). Eks mąż Zosi jest dorobkiewiczem, cwaniaczkiem, który usiłuje zbić fortunę na interesach z cudzoziemcami. Nawet nie szemranych, po prostu prymitywnie prowadzonych. Zmysłu biznesowego to on nie ma, ale stara się.

Tak samo stara się kochać żonę. Dręczenie psychiczne? Jakie dręczenie?! Zosia pracuje w wymarzonym zawodzie psychologa, ma przyjaciół, chodzi na imprezy. Kiedy przed ważnym spotkaniem z kontrahentami w ostatniej chwili odmawi zrobienia obiadu, mąż - nie, nie bije jej i nie krzyczy. W idealnie asertywny sposób przedstawia jej swoje stanowisko: gdyby powiedziała wcześniej, sam by zrobił kolację. Ma pretensje, bo został na lodzie bez uprzedzenia.

A już wybitnie wzruszająca jest scena, kiedy ten brutal i prymityw szczerze cieszy się na wiadomość, że Zosia jest w ciąży. Tutaj też zresztą Machulski nie zapomniał mu dokopać - bo 13 lat później córka z niechęcią będzie utrzymywać kontakty z ojcem i zapragnie przybrać nazwisko ojczyma.

Żeby jednak nie było różowo - mąż zdradza Zosię. Nie do wybaczenia, wiem. Powody zdrad mogą być jednak różne - frustracja, niepewnośc, uzależnienie od seksu. Tak czy inaczej, nie jest to powód, żeby z satysfakcją szykować się na "puszczenie chłopa w skarpetkach", jak to robi Zosia i wyjątkowo sukowata pani adwokat (która zresztą pali papierosy w biurze!).

Odnoszę wrażenie, że jedyną "winą" eksa było to, że wyjątkowo się z Zosią nie dobrali. Ogień i woda, piękna i bestia. I - może idę za daleko - ale widzę w nim ogromne pragnienie miłości i zasłużenia na tę piekną, wyrafinowaną kobietę, którą zdobył. I mimo jego krzyków, gdy nerwy puszczają, widzę, że ma on w sobie więcej naturalnej mądrości i sprawiedliwości niż jego dyplomowana żona psycholog.

Zosia po rozwodzie wyszła w końcu za swojego sympatycznego, oczytanego scenarzystę. Co stało się z eskem? Właściwie nie wiemy. Może spotkał na swojej drodzę miłą kioskarkę albo biuściastą urzędniczkę bez pretensji? - tego mu szczerze życzę. Bo odnoszę wrażenie, że Machulski tak przejął się swoją animą, że zapomniał dopieścić w swoim filmie prawdziwego mężczyznę. Który - jak to czasem bywa z prawdziwymi mężczyznami - cholernie potrzebuje czułości i cholernie nie potrafi się dogadać.

czwartek, 8 stycznia 2009

Heil, Słoneczko!

Mam szaloną sąsiadkę. "Szalona" oznacza to, co oznacza: psychicznie chora. Ponieważ siedzę w domu, uziemiona przez chorobę, muszę uczestniczyć w życiu sąsiadki. Mamy akustyczny blok.

Sąsiadka co rano, tuż po przebudzeniu, a przed odsłonięciem zasłon, wydaje krótki, głośny, zdecydowany okrzyk. Zawsze ten sam. Przez kilka dni nie mogłam zrozumieć, co krzyczy. Dziś to odkryłam.

Okrzyk brzmi: "Heil Hitler!"

Ja wiem, to tragiczne, ale nie mogę się opanować, żeby nie myśleć, jaką wspaniałą postacią literacką czy filmową byłaby szalona para-nazistka, co rano krzycząca na cześć Hitlera. Co ona widzi w tzw. promieniach wschodzącego słońca?

czwartek, 1 stycznia 2009

Merry crisis!

Polskie miasta na organizację sywestrowych imprez wydały w tym roku 2 mln zł więcej niż w roku poprzednim. Na imprezach występowały "odgrzewane" gwiazdy w stylu Modern Talking, a chałtura wylewała się ze sceny (i z ekranu TV).

A w tym samym czasie na świecie szaleje kryzys (2009 ma być finansowo ciężki i dla Polski). W Krakowie szybki tramwaj ruszył dopiero po 30 latach, a korki jak były, tak są. Warszawa nie dorobiła się drugiej linii metra, że o stadionie nie wspomnę.
Zatem no comments.

A ja bawiłam się bardzo dobrze i dość oszczędnie w gronie bliskich przyjaciół, czego i wszystkim życzę.
Merry crisis!

Rodzina listem silna

Wydarzeniem mijającego tygodnia był list duszpasterski Episkopatu Polski, traktujący między innymi o in vitro. O liście usłyszałam jeszcze przed udaniem się na niedzielną mszę, od pana W., który z kolei usłyszał o tym od swojej mamy. Tego samego dnia informacje o biskupim przesłaniu znalazły się w telewizyjnych wiadomościach i na portalach internetowych, nazajutrz swoje komentarze zamieściły gazety. Jednym słowem - poruszenie.

Przypomnę w skrócie to, co wie każdy, kto żyje w Polsce, ma oczy i uszy. List - odczytany z okazji uroczystości Świętej Rodziny - oznajmiał, że metoda in vitro jest niezgodna z prawem Bożym, stanowi dowód konsumpcjonizmu i egoizmu rodziców pragnących dziecka wbrew swojemu przeznaczeniu. Biskupi pisali również o słabości rodziny gnębionej między innymi przez plagę rozwodów.

Dorzucę mały kamyczek do ciekawej dyskusji na łamach.

Na świecie żyje 3,5 mln dzieci narodzonych metodą in vitro. Dzieci molestowane seksualnie przez członka rodziny lub dobrego tej rodziny przyjaciela stanowią ok. 10 procent populacji. Kościół ignoruje ten temat - drastyczny i bolesny. Znam historię spowiedzi, podczas której dziewczyna wyznająca, że ma w rodzinie problem z nadużyciami seksualnymi , usłyszała tylko pytanie: "a czy doszło do naruszenia dziewictwa?". Na szczęście nie doszło. Ksiądz zakończył rozmowę. Tyle.

Rozwody to inna bajka. Jako córka rozwiedzionych rodziców jestem orędowniczką trwałości małżeństwa. Trudno jednak osiągnąć tę trwałość, gdy podczas tzw. nauk przedmałżeńskich więcej mówi się (gwoli uczciwości - słyszałam od znajomych, że to się jednak zmienia) o kalendarzyku, niż o sposobach rozwiązywania konfliktów i porozumiewania się bez agresji.

Skądinąd moja przyjaciółka, która nauki przedmałżeńskie odbyła w Paryżu (udzielał ich malowniczy, czarny jak heban ksiądz imigrant z Kongo - Francja ma problem z ilością powołań), wspomiała, że antykoncepcji poświęcone było jedno krótkie spotkanie. Ksiądz uważał, że ważniejsze jest, aby młodzi - zanim złożą przysięgę - uświadomili sobie, czy wyznają podobny system wartości i ustalili podział obowiązków domowych.

Nie twierdzę, że in vitro nie jest problemem do dyskusji. Wolałabym jednak, żeby zajęła się tym komisja do spraw bioetyki. I wolałabym też, aby Kościół nie piętnował ludzi szczęśliwych dzięki narodzinom wyczekanego dziecka. Jest wiele innych, trudnych i wymagających "białych plam", od których można zacząć uzdrawianie polskiej rodziny.