niedziela, 29 lipca 2012

Brzydkie wyrazy

Zrobiłam sobie spis wyrazów, jakie przez ostatnie lata uznałam za brzydkie. O dziwo, nie ma wśród nich tych powszechnie uznawanych za wulgarne. Przeciwnie, zaczęłam je doceniać ze względu na ich głęboką wartość emocjonalną (przepraszam, uczuciową). Nie ma też na liście słów, które jeszcze niedawno budziły we mnie niechęć paranarchistki: zysk, barter, gotówka, kredyt, przelew. Dziś konkretny przekaz, jaki niosą, pomaga mi orientować się w życiu. Odrzuciłam też takie, które jakiś czas temu sprawiały mi trudność. Kiedyś myślałam, że nigdy nie zrozumiem, co to znaczy hermeneutyka, funkcja fatyczna i strukturalizm. Dziś doceniam to, że choć skomplikowane, to przynajmniej mają jakiś desygnat (też podejrzane słowo), nawet jeśli istnieje on tylko w umysłach późnych wnuków Jakobsona i Heideggera.

Mój obecny spis wygląda zupełnie inaczej. Są w nim słowa, które słyszę niemal codziennie. niektórych nawet sama zaczynam używać. Żeby kompletnie nie oszaleć w ich natłoku, postanowiłam się nimi podzielić. Dla wygody podzieliłam sobie listę na trzy części. Kolejność wyrazów nieprzypadkowa.

Słownictwo techniczne:
innowacyjny
dedykowany
unikalny
wyjątkowy
budzący pożądanie
dynamiczny (np. zespół)
zarządzanie
jest prośba o
komunikacja

Słownictwo związane ze stanem ducha:
odrobina wytchnienia
emocje
w poszukiwaniu harmonii
rozkosz dla podniebienia
pasja (vel: pasja tworzenia)
w czym tkwi sekret (gotowania, prania, życia we dwoje…)
w trosce o…
z sukcesem
pierwsze oznaki starzenia
krągłości
niechciane kilogramy
Witam Pani Małgosiu!

Słownictwo w kontaktach prywatnych:
dodam cię do kontaktów
znajdę cię w kontaktach
będziemy w kontakcie
zdzwonimy się
koniecznie musimy się spotkać
za trzy tygodnie
widzimy się z przyszłym tygodniu
niestety
wypadło nam
narada/spotkanie rodzinne
po godzinach
ale teraz to już na pewno…

Ta lista jest wciąż otwarta. Jeśli ktoś ma ochotę coś do niej dopisać, zapraszam. Powstanie piękny spis brzydkich wyrazów, które mają pewną cechę wspólną – usiłują dotyczyć rzeczywistości, jaka nie istnieje.

czwartek, 26 lipca 2012

Kim nie będę

Ostatnio mam wrażenie, że one są wszędzie. Piękne kobiety. Spacerują Ogrodem Saskim (pod ramię z siwiejącym dżentelmenem), wysiadają z kabrioletów albo biegną Hożą, by przed placem Trzech Krzyży skończyć rozmowę telefoniczną i wstąpić do butiku Ferragamo/Zegny/Balenciagi. Gorzej, one nie tylko czarują urodą. Emanują też siłą, pewnością siebie i roztaczają dookoła aurę zamożności. Są szczupłe, bardzo szczupłe. Na pewno też od lat mają prawo jazdy, jeżdżą dobrym autem i stać je na sushi niekoniecznie kupowane w restauracji kuzyna (ze sporą rodzinną zniżką). Do poduszki czytają albumy Taschena (kupione, nie pożyczone). Te o designie. Albo Audrey Hepburn.

Co więcej, podejrzewam, że to właśnie one chodzą z tymi mężczyznami, którzy mnie się podobają. No bo skoro ja nie mogę z nimi chodzić, to ktoś przecież musi. To one – w swoich szpilkach, zwiewnych sukienkach i manikiurem – pasują do tych wszystkich wziętych redaktorów, dziennikarzy czy pisarzy. Zżera mnie zazdrość, że jeżdżą razem na moje wymarzone all inclusive w Grecji i spędzają gorące wieczory i upojne noce w pokoju z widokiem na morze (z jedwabną pościelą). A ja? Mnie, biorąc pod uwagę mój styl życia, ubierania się i spędzania wakacji, przypadnie prawdopodobnie pośpieszny seks na ukraińskiej połoninie (polskie są zbyt uczęszczane), być może podbudowany konfliktem narodowościowym i zakończony niezbyt dramatycznym rozstaniem.

Ciężko jest patrzeć na laski dookoła. Ciężko tym bardziej, że wiem, że do nich nie dołączę. Kiedyś byłam uważana za niezłą babkę, ale to było 8 lat temu. Teraz mam zbyt dużo pracy, by robić kreski na oczach. Wszystkie ozdoby – czy to etno, czy lilou – zaczęły dla mnie wyglądać tak samo. Nawet jeśli kupię nowe buty, nie starczy mi cierpliwości do szpilek. Mało prawdopodobne, że w chwili głodu odmówię sobie ruskich pierogów. Chyba nigdy nie zmobilizuję się do codziennego zasuwania na siłowni, bo pływanie sprawia mi większą przyjemność. Nie przeczytam Zafona, bo wolę Grossmana (ale mam nadzieję, że „Mistrz i Małgorzata” nigdy nie wyjdzie z mody, bo wtedy bym kompletnie leżała). No i nie pójdę do nowoczesnego teatru, bo nie lubię.

Trzy, pięć lat temu miałam nadzieję, że to się zmieni. Że chęć, gust, upodobania i powodzenie w nowych warunkach życiowych w bliżej nieokreślonej chwili spadną z nieba. Teraz wiem, że tak nie będzie. Nawet jeśli się zapożyczę na kieckę od Ferragamo, raczej nie zyskam stylu tych kobiet. W komisie z markowymi ciuchami nie kupię przeświadczenia, że „mi się należy”, które we współczesnej wersji brzmi: „Jestem tego warta”. Znajomi mówią, że to nie ma znaczenia, że jestem ok. Ja też to wiem. Tylko cholernie trudno przyzwyczaić się do tej myśli (być może to kryzys wieku średniego, a może dojrzałość), gdy tuż obok przemyka zrealizowane marzenie w szpilkach od Gucciego.