Zrobiłam sobie prasówkę zeszłomiesięcznych kolorowych gazet. Otworzyłam "Twój Styl". Moją uwagę przykuła okładka - rewolucyjna, jak zapewniają wydawcy. Trzy sławne piękne kobiety bez makijażu. No, może z makijażem szczątkowym, czyli lekkim podkładem i błyszczykiem. Ale za to bez Photoshopa.
W środku wypowiedzi bohaterek sesji. Danuta Stenka mówi o potrzebie naturalności i o tym, że bez obsesji dba o siebie. Parę stron dalej odpowiada na pytania - rodzaj kwestionariusza Prousta dostosowanego do potrzeb TS.
"Piękna kobieta to znaczy..."
zadbana, smukła, zgrabna i przed czterdziestymi urodzinami. Dobrze, by była silna, ale też delikatna, uległa, romantyczna. Koniecznie musi mieć długie nogi, regularne rysy i miseczkę B - najskromniej".
Przypomniał mi się stary dowcip o tym, jaki powinien być idealny mężczyzna: czuły, silny, zdecydowany, wrażliwy, uczuciowy, twardy, wypielęgnowany, męski... Z szacunku dla inteligencji Danuty Stenki wierzę, że zrobiła sobie żart z niezbyt mądrego zestawu pytań. Ale w wyimkach kolejnych artykułów TS ironii już nie widzę. Otóż, w poszukiwaniu recepty na dobre życie przeglądam dział poświęcony psychologii. W tekście o asertywności wytłuszczone:
"Stawiasz w życiu na siebie? Nie dziw się, że jesteś na siebie skazana. I samotna".
Zgadzam się, oczywiście. Cóż z tego, kiedy kilka stron dalej czytam:
"Jeśli poświęcasz cały czas i energię innym, zaniedbujesz najważniejszą osobę: siebie".
I bądź tu kobieto mądra.
Sposób redagowania lifestyle'owych (i nie tylko) pism znam doskonale. Zasada jest prosta: najpierw bierzemy tezę, potem dopasowujemy do niej rzeczywistość. Dlatego niech was ręka boska broni przed dawaniem wiary w porady popularnych pism. Ani przez chwilę nie myślcie, że znajdziecie tam choćby ułamek sposobu na życie. Przypominam sobie takie zdarzenie w jednej z redakcji: kolega biedził się nad tekstem, który musiał wychwalać zalety pewnego muzycznego gadżetu (względy marketingowe). Klnąc na czym świat stoi, wymyślał co ładniejsze frazy. Przeglądając jego tekst przed zesłaniem, przeczytałam:
"Zabieramy Cię w podróż w poszukiwaniu wewnętrznej wolności, w której dźwiękiem wyrazisz siebie...".
Ja sama mam na koncie niechlubną sytuację, kiedy to musiałam napisać felieton w pierwszą rocznicę śmierci Jana Pawła II. Dlaczego ja? Ano pewnie dlatego, że chodzę do kościoła. Natomiast obce jest mi stawianie wszelkich pomników, także tych słownych. Ze wstydem więc przeczytałam następnego dnia własne słowa o smsach krążących między Polską i Amsterdamem (gdzie mieszkałam w kwietniu 2005 roku) i o pokoleniu, które w ten sposób żegnało swojego Ojca...
Jaki to wszystko ma wpływ na ludzi? Znam pewną parę, znakomite małżeństwo o długim stażu. Ostatnio coś się między nimi psuło. Okazało się, że poszło o... zjazdy Naszej klasy. O których żona czytała w prasie, z przerażeniem śledząc historie odnawianych romansów i rozpadających się związków. Można skrytykować: nie zna życia. Nie wie, że nie wolno wierzyć kolorowym pismom. Żyjemy jednak w kulturze, w której słowo pisane tradycyjnie ma wysoką pozycję. Dopiero na filologii dowiadujemy się, że nastąpiła śmierć autora i że wszystko, co piszemy, to zlepek cytatów, za które nikt nie ponosi odpowiedzialności. A wiedza o manipulacji w mediach też nie jest powszechna - inaczej nie mówiono by o niej na zajęciach z dziennikarstwa.
Moi znajomi nie studiowali filologii ani dziennikarstwa. Nie pracowali też w mediach - jak ja i parę czytelniczek tego bloga. Dlatego nie wiedzą, czym to pachnie. Jeśli oczywiście o zapachu w tym przypadku można mówić.