Usiłowałam ostatnio ubezpieczyć się w NFZ. Nie przeczę, że trochę z powodu świńskiej grypy - jak widać zawód nie stanowi tu żadnej szczepionki i dziennikarze nie stają się odporni na medialny szum wokół choroby. Ale też uznałam, że dla ogólnie pojętego bezpieczeństwa czas wrócić na łono państwowej służby zdrowia. Pracuję na umowę o dzieło, firmy bez dotacji zakładać nie zamierzam (to osobny temat - ów wychwalany "preferencyjny" ZUS jest preferencyjny dlatego, że uszczuplony o składkę emerytalną. Oznacza to, że przez dwa lata pracuje się bez jakichkolwiek inwestycji we własną przyszłość), dlatego pozostała mi dobrowolna składka na fundusz. Trwałam w przekonaniu, że będzie niewielka. W końcu jakie usługi, taka zapłata.
Zadzwoniłam do infolinii ZUS. Odebrała - wbrew stereotypom - bardzo miła pani. Wyjaśniłam, o co chodzi.
- Pracuję na umowę o dzieło, chciałabym się ubezpieczyć w NFZ.
- Czy ma pani męża?
- Niestety, nie.
- W takim razie może pani opłacać dobrowolną składkę na NFZ. Dokładną kwotę podadzą pani w funduszu, ale będzie to około 300 zł miesięcznie.
- ????!!! A czy nie ma możliwości, żeby ubezpieczyć się jakoś inaczej? Na rodziców?
- Skończyła pani 26 lat?
- Tak.
- W takim razie może pani być dopisana tylko do ubezpieczenia męża.
- Ale ja nie mam męża, przecież to nie moja wina, gdybym mała męża mogłabym ubezpieczyć się za darmo, nie rozumiem, czy jest jakiś obowiązek wychodzenia za mąż po 26. roku życia?
- Nie, oczywiście, że nie, dlatego ma pani inne możliwości. Jeśli jest pani bezrobotna, może pani ubezpieczyć się w urzędzie pracy, jeśli jest pani rencistką, ubezpieczy panią urząd gminy, a w innych przypadkach może pani opłacać dobrowolną składkę.
Koniec. Gdybym była bezrobotna, nie miałabym problemu. Pracuję, zarabiam na siebie - mam problem. Gdybym była mężatką, zostałabym ubezpieczona za darmo. W obecnej sytuacji muszę płacić 300 zł, co jest dla mnie sporą kwotą.
Doszłam do wniosku, że to szczególny rodzaj polityki prorodzinnej. Względy ekonomiczne wymuszają wręcz zamążpójście - mieszkanie wynajmowane we dwoje jest proporcjonalnie tańsze, oszczędniej gotuje się dla par, no i to ubezpieczenie. Nikomu chyba nie przyszło do głowy, że nie wszyscy wychodzą za mąż tuż po ukończeniu studiów. I że obrzydliwie bogate singielki trafiają się tylko w filmach, a samotne życie bywa wystarczająco smutne i szare. Naprawdę, nie trzeba pogłębiać trudności horrendalnymi kwotami na ochronę zdrowia. W końcu rodzice to wciąż rodzina - czemu nie ubezpieczyć się na nich?
Ale nie będę o tym rozmyślać, bo to szkodzi zdrowiu. W depresję też nie popadnę. W końcu żeby mieć refundowane leki i szpital, musiałabym najpierw wpłacić te cholerne 300 zł.
Moi Mili
7 lat temu