Kot, wierna czytelniczka tego bloga, na którą zawsze można liczyć - czy to jeśli chodzi o walenie prawdy między oczy, czy walenie przeciwnika na matę - opierniczyła mnie ostatnio, że nic tu nie piszę. Fakt, zaniedbałam się blogowo. Skłonił mnie do tego ogólnoświatowy kryzys, który - przynajmniej w teorii i tłumaczeniach - stał się przyczyną mojego kryzysu pracowego, a ponadto mój prywatny osobisty kryzys. Oba na długo wyparły ze mnie zdolności twórcze. Ale wracam.
Co do prywatnych kryzysów, to bywają o tyle pożyteczne, że można je wykorzystać dla dobra ogółu. Otóż w ostatniej sobotniej - a jakże - "Gazecie Wyborczej", w artykule Katarzyny Staszak, czytamy:
"Gdy odkryłam, że J. mnie zdradza, bolałao [...] Ze stresu nie mogłam spać. Postanowiłam się ratować. Psychiczna udręka zabrała mi sen, to może fizyczna przywróci? Kupiłam buty, wcześnie rano wybiegłam".
Niegdyś dyżurnym agorowym specjalistą od akcji społecznych był Piotr Pacewicz. Przy całym szacunku dla redaktora, zastanawiałam się czasem, czy nie nudzi mu się (i nie myli...) pisać a to o bieganiu, a to o rodzeniu po ludzku, a to o umieraniu z klasą. Ale pan Pacewicz pisał obiektywnie i w dawnym dziennikarskim stylu, o idei raczej, o zjawisku, a nie o ludziach. Żadnych wycieczek osobistych - może dlatego pozostał dla mnie w pewnym stopniu na piedestale i kiedy na Czerskiej wyszedł do holu, gdzie przyjmuje się gości, i przedstawił mi się "Piotr Pacewicz", nie byłam w stanie wybąkać, że czekam, owszem... ale na kogoś innego.
Potem o bieganiu zaczęła pisać Magdalena Żakowska. Zwierzała się, że ma małe dziecko i może biegać tylko wtedy, kiedy jej mąż zajmuje się chłopcem. W ten sposób dowiedziałam się, że wybitny dziennikarz Jacek Żakowski jest ojcem malca. W porządku, nie musi stać na piedestale, chociaż trochę głupio wdeptywać w życie osobiste kogoś, u kogo chętnie pouczyłabym się warsztatu.
Teraz Katarzyna Staszak, aby zachęcić ludzi do maratonu, przedstawiła historię swojego nieudanego związku. Z zaskoczeniem przeczytałam o toksycznym facecie J., który robił jej wymówki, że nie jest artystką wolnego ducha i zawodu, a więc nie może odbierać jego telefonów w porze, kiedy ma zebranie redakcyjne. I o tym, że J. zdradził autorkę tekstu z babką, która miała większe piersi. Cały opis był po to, żeby pokazać, jak bieganie ma zbawienny wpływ nie tyle nawet na figurę (tu akurat protestuję, jako wieloletnia wielbicielka sportu stwierdzam, że może ma zbawienny wpływ, ale na pewno nie na rozmiar piersi, które, jak wiadomo, składają się głównie z tkanki tłuszczowej - a ta dziwnie zanika po ćwiczeniach kardio), ale i na psychikę.
Pytanie tylko, dlaczego aby poznać taki truizm, musiałam przebrnąć przez opisy intymnych problemów dziennikarki. Dlaczego Gazeta - na własne życzenie i korzystając z zasobów własnego ogródka - robi z siebie tabloid? Czy w końcu przeczytamy, jak Odchudzanie z klasą (czyli akcja Odważ się) wpływa na pożycie seksualne uczestników - dziennikarzy?
Ale może ja jestem starej daty? Wciąż bowiem uważam, że gazety powinny pisać o sprawach, które interesują wszystkich - a nie tylko wścibskich znajomych biegaczki. I że dziennikarz powinien być w dużym stopniu przezroczysty i przynajmniej pozornie ukryty za niusem, reportażem czy wywiadem.
Tak czy inaczej, mimo że spadek gospodarczy dał mi się we znaki, w prasie nietabloidowej wciąż wolę poczytać o kryzysie ekonomicznym, niż o nawet najbardziej palących dziennikarskich kryzysach osobistych.
Moi Mili
7 lat temu
1 komentarz:
Tak, jest coś takiego, że coraz częściej zdarza mi się mówić "Nie, nie mów mi tego, nic nie chcę wiedzieć o twoim seksie".
Seks sobie można zastąpić innymi słowami: dzieciństwie/wyrostku robaczkowym/problemach z wnętrznościami w ogóle w sensie dosłownym i przenośnym/problemch z partnerem, -ką, samochodem, bankiem, pracą, dzieckiem, kupą itd.
Ale jak pisał Auden (tak to jakoś brzmiało z pamięci) - nic nas tak nie zachwyca jak własne pismo i zapach własnych pierdów.
To prawda, że czasem walę, ale myślisz, że przeginam?
Prześlij komentarz