Podczas ostatniej wizyty w Warszawie, poszłam na koncert z okazji dwudziestolecia wolnych wyborów. Imprezę nazwałam na własny użytek "Koncertem im. inż. Mamonia" (czyli podoba nam się to, co znamy), ale nie będę tu malkontentem, bo miło było posłuchać "Centrali", poskakać do "Jezu jak się cieszę" albo "Kombinatu" czy pokiwać w rytm "Dorosłych dzieci". Wprawdzie wolałabym tych rzeczy posłuchać w Jarocinie, a nie przed Teatrem Wielkim, gdzie sporą część publiczności stanowili panowie z laptopami, ale jak się nie ma co się lubi... Zresztą dam głowę, że spora część panów, patrząc na słupki sprzedaży, też marzy o Jarocinie.
Koncert - było nie było, o patriotycznym wydźwięku - zakończył się zastanawiającą metaforą. Przedostatnią piosenką było "Kocham cię jak Irlandię" Kobranocki. A ostatni utwór to "Nie pytaj mnie o Polskę" Republiki, jeden z najbardziej pesymistycznych kawałków o zdegenerowanej ojczyźnie i desperackim przy niej trwaniu.
Zestawienie było pewnie niezamierzone, jednak te dwa utwory zabrzmiały we wzajemnym kontekście tak mocno i ironicznie, że nie pobiło ich nawet bisowe "Jest super", w którym Muniek wespół z Kukizem naigrawali się z polityków i policji.
Więc na koniec dostałam to, czego chciałam - kawałek inteligentnej kontestacji. Swoją drogą, szkoda, że wciąż jest konieczna...
Moi Mili
7 lat temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz