Machulski jest kobietą - przynajmniej sam użył podobnego porównania w którymś wywiadzie. Nie wypowiadam się, ale może coś jest na rzeczy, bo ostatnio mężczyznę potraktował nader niesprawiedliwie.
W filmie "Ile waży koń trojański?" są dwie świetne role - Danuty Szaflarskiej (czapki z głów i komentarze niepotrzebne) oraz Roberta Więckiewicza. Tego ostatniego jakoś nigdy nie zauważałam na ekranie - a szkoda. Wart jest tego stuprocentowo. Wyrazisty, plastyczny, pewnie tak samo sprawdzałby się w roli kochanka, księdza, homoseksualisty (którego zresztą grał w Rozmaitościach), co i męża-gbura.
Ale do rzeczy, bo właśnie o męża-gbura tu chodzi. Czytając recenzje, jeszcze przed pójściem do kina, wyobrażałam sobie, że bohaterka - Zosia - ucieka od eksa paranoika, wcielenia patriarchatu, co to bije ją i niechciane dziecko, a już na pewno nie pozwala wyjść z domu, że o pracy zawodowej nie wspomnę. Tak to wynikało z określeń "prymityw", "nierozumiejący", "gbur", chyba nawet "brutal".
Tymczasem zobaczyłam zupełnie normalnego mężczyznę, skrzywionego jedynie przez czasy, w jakich się wychował (czyli późnego Gierka i stan wojenny). Eks mąż Zosi jest dorobkiewiczem, cwaniaczkiem, który usiłuje zbić fortunę na interesach z cudzoziemcami. Nawet nie szemranych, po prostu prymitywnie prowadzonych. Zmysłu biznesowego to on nie ma, ale stara się.
Tak samo stara się kochać żonę. Dręczenie psychiczne? Jakie dręczenie?! Zosia pracuje w wymarzonym zawodzie psychologa, ma przyjaciół, chodzi na imprezy. Kiedy przed ważnym spotkaniem z kontrahentami w ostatniej chwili odmawi zrobienia obiadu, mąż - nie, nie bije jej i nie krzyczy. W idealnie asertywny sposób przedstawia jej swoje stanowisko: gdyby powiedziała wcześniej, sam by zrobił kolację. Ma pretensje, bo został na lodzie bez uprzedzenia.
A już wybitnie wzruszająca jest scena, kiedy ten brutal i prymityw szczerze cieszy się na wiadomość, że Zosia jest w ciąży. Tutaj też zresztą Machulski nie zapomniał mu dokopać - bo 13 lat później córka z niechęcią będzie utrzymywać kontakty z ojcem i zapragnie przybrać nazwisko ojczyma.
Żeby jednak nie było różowo - mąż zdradza Zosię. Nie do wybaczenia, wiem. Powody zdrad mogą być jednak różne - frustracja, niepewnośc, uzależnienie od seksu. Tak czy inaczej, nie jest to powód, żeby z satysfakcją szykować się na "puszczenie chłopa w skarpetkach", jak to robi Zosia i wyjątkowo sukowata pani adwokat (która zresztą pali papierosy w biurze!).
Odnoszę wrażenie, że jedyną "winą" eksa było to, że wyjątkowo się z Zosią nie dobrali. Ogień i woda, piękna i bestia. I - może idę za daleko - ale widzę w nim ogromne pragnienie miłości i zasłużenia na tę piekną, wyrafinowaną kobietę, którą zdobył. I mimo jego krzyków, gdy nerwy puszczają, widzę, że ma on w sobie więcej naturalnej mądrości i sprawiedliwości niż jego dyplomowana żona psycholog.
Zosia po rozwodzie wyszła w końcu za swojego sympatycznego, oczytanego scenarzystę. Co stało się z eskem? Właściwie nie wiemy. Może spotkał na swojej drodzę miłą kioskarkę albo biuściastą urzędniczkę bez pretensji? - tego mu szczerze życzę. Bo odnoszę wrażenie, że Machulski tak przejął się swoją
animą, że zapomniał dopieścić w swoim filmie prawdziwego mężczyznę. Który - jak to czasem bywa z prawdziwymi mężczyznami - cholernie potrzebuje czułości i cholernie nie potrafi się dogadać.