Odnoszę wrażenie, że modnie jest chwalić kryzys. Celują w tym magazyny kolorowe z górnej półki - rozmaici felietoniści podkreślają, jak to recesja pozytywnie wpływa na Polaków rozmowy (po redukcji etatów mamy więcej czasu!) oraz uzdrawia relacje rodzinne i sąsiedzkie. Wracamy do pożyczania sobie cukru i jajek, gier planszowych zamiast chodzenia po marketach, "domówek" zamiast clubbingu. Wybierzemy wakacje na Mazurach, a nie lans na Majorce.
Nawet Małgorzata Szumowska, którą skądinąd cenię i podziwiam, w którymś z pism cieszyła się, że na nowo odkryjemy smak chleba - bo ona miała już dość wychodzenia z przyjaciółmi na nowobogackie sushi.
Postanowiłam iść za tym trendem i sporządzić własną listę plusów kryzysu. Oto ona:
1) wprawiłam się w robieniu naleśników i racuchów – szczególnie polecam te z rabarbarem
2) po 20 latach przypomniałam sobie smak pasztetowej
3) do Warszawy jeżdżę nie ekspresem, ale 5-godzinnym pospiesznym; dzięki temu miewam okazję do ciekawej dyskusji, bo pasażerowie nie wpatrują się w laptopy. Inna sprawa, że ja sama też nie mogę wgapiać się w laptopa, chociaż czasem chciałabym popracować. Jednak PKP odgórnie zakłada, że w pospiesznych nie ma prądu w gniazdkach. Kiedyś konduktor omal nie wybuchnął śmiechem, gdy o to zapytałam
4) przy okazji wizyty w urzędzie pracy (dotacje na firmy zablokowane do grudnia) wreszcie odwiedziłam na dłużej Mamę.
Poza tym – jak to ustaliłyśmy z koleżankami – kryzys służy kobietom. Wystarczy spojrzeć na Katarzynę Grocholę, Małgorzatę Kalicińską czy choćby archetypiczną J.K. Rowling. Wszystkie w pewnym momencie znalazły się na dnie kryzysu, osobistego i zawodowego. I wszystkie wykaraskały się z niego same, pisząc bestsellery i zarabiając na nich krocie. Pluję sobie w brodę, że nie wykorzystałam należycie kryzysowych miesięcy, bo nawet z tak wyrywkowej analizy branży wydawniczej wynika, że miałam dużą szansę na zostanie pisarskim krezusem.
Teraz jednak – jak podpowiada moja intuicja – kryzys dobiega końca. Z przyjemnością zobaczyłam też na ekranie w metrze, że potwierdza to jakiś znany spec giełdowy. Dlatego podsumuję gazetowe felietony, korzystając z własnego doświadczenia.
Otóż, drodzy państwo, strzelacie sobie samobója. Kobieta, która ma jeszcze pracę, zasuwa jak szalona, żeby etatu nie stracić. Na uzdrawianie więzów i wyprawianie "domówek", niespecjalnie ma czas. Tym bardziej na lekturę kolorowego pisma. A kobieta, która już straciła pracę i żyje albo z zasiłku, albo ze skromnych umów o dzieło – jest zbyt zdołowana czy zaganiana, żeby organizować powyższe aktywności. A kolorowego magazynu po prostu nie kupi, bo za drogo. I ani wydawca nie zarobi, ani ona nie dowie się, że w gruncie rzeczy powinna cieszyć się ze swojej, jakże modnej, sytuacji.
A dodam jeszcze, że w przeciwieństwie do moich lepiej sytuowanych rówieśników – nie mam przesytu smakiem sushi. Co więcej, zdarzyło mi się spróbować specjału tylko ze trzy razy w życiu. Dlatego – chociaż uwielbiam świeży chleb – po zakończeniu recesji wybiorę się na ryż z wodorostem i surową rybą. Najchętniej do warszawskiej knajpki mojego kuzyna, który rodzinie daje 30 proc. zniżki. Mimo wszystko, oszczędzać trzeba. Co jak co, ale to, że przyjdą kolejne kryzysy – mamy jak w banku.
I może wtedy wreszcie napiszę powieść…
Moi Mili
7 lat temu
2 komentarze:
Widze, ze zjawiskko "rozczulania sie" nad kryzysem jest "hot". To samo obserwuje tutaj. Niedawno w New York Magazine przeczytalam o tym, jak to kryzys gospodarczy dobrze wplywa na mieszkancow Nowego Yorku, ktorzy zaczeli "odzywac" kulturalnie - chodza do kina, teatru, muzeum. Obserwuje sie takze "humanizacje" w zakresie stosunkow miedzyludzkich - ludzie sobie wzajemnie wspolczuja, sa sklonni do grupowych dzialan, wiezi rodzinne odzywaja,ojcowie spedzaja czas z dziecmi. Generalnie kryzys jest cool. Wyc sie chce z powodu nachalnosci propagandy.
A propo ksiazki, powiesci - moze skusilabys sie na napisanie powiesci - dialogu, do symultanicznego wyania w Polsce i Stanach. Pomyslalam sobie, ze temat "dorastania do zycia w kraju post-socjalistycznym" i znajdowaniu sie w zyciu w kraju "prawie- kapitalistycznym" Ameryka polknelaby jak wypasionego hamburgera z majonezem typu light. Co ty na to?
Taaa, mnie też mierzi, kiedy po raz kolejny czytam o bardzo "cool" akcji wymieniania się używanymi ciuchami i o tym, jak wreszcie wrócimy do wartości zanegowanych przez krwiożerczy kapitalizm. Problem w tym, że ja nie za bardzo posmakowałam tego kapitalizmu i teraz chętnie kupiłabym sobie zupełnie nową sukienkę i szpilki;) a w życiu kulturalnym i rodzinno-towarzyskim staram się uczestniczyć niezależnie od koniunktury gospodarczej.
Ale to ciekawe, że podobne zjawisko widać i w USA. Może to po prostu klasyczna "słodka cytryna"?
Wspólna powieść? Ciekawy pomysł. Zastanawiam się tylko, czy jestem właściwą autorką, bo zawsze byłam trochę "z boku i na bakier" (to z T Love;) i nie wiem, czy moje doświadczenie jest wystarczająco interesujące. Ale mogę spróbować.
Prześlij komentarz