niedziela, 24 stycznia 2010

Reporter nie poeta

Miałam ostatnio rozmowę na temat reportaży. Pretekstem był fakt, że zostałam przyjęta w poczet studentów szkoły reportażu przy Instytucie Reportażu. Wprawdzie "bliska mi osoba" (cudowne gazetowe wyrażenie...) twierdzi, że na wszelkiego rodzaju kursach pisania już dawno powinnam wykładać, ale kompleksy i brak większego dorobku (patrz: kompleksy) sprawiają, że wciąż wolę aplikować - choćby tylko dla sprawdzenia, czy się nadaję.

W każdym razie pretekst do rozmowy był. Podczas dyskusji uświadomiłam sobie, że wbrew temu, co słyszę w mediach i wydawnictwach - uważam, że z polskim reportażem wcale rewelacyjnie nie jest. Bo spotkała go nieprzyjemna rzecz - przerost formy nad treścią, a więc zaprzeczenie temu, do czego został stworzony.

Polacy, jak wiadomo, na światowej scenie literackiej reportażem i poezją stoją. Niebezpieczeństwo polega na tym, że coraz częściej następuje symbioza tych nijak do siebie nieprzystających rodzajów/gatunków. Reporterom zdarza się zapominać, że ich podstawowym zadaniem jest zdawać relację, a dopiero w drugim (trzecim? kolejnym?) troszczyć się o formę i emocjonalizować przekaz.

Od dawna za kuriozum uważałam takie instytucje, jak Laboratorium Reportażu, czy inicjatywy w rodzaju... warsztatów reportażu na pustyni (połączonych ze wsłuchiwaniem się w siebie i odkrywaniem wewnętrznej prawdy). Reportaż nie powstaje bowiem w warunkach laboratoryjnych, tylko w akcji (i czasem redakcji - hałaśliwej, zatłoczonej, z wściekłym szefem nad głową). A czytelnika interesuje temat, a nie duchowy świat reportera - ten ostatni jest tylko medium, przekaźnikiem, który może zrezygnować z "niewidzialności" tylko wtedy, gdy uzna to za uzasadniony (bo mocny) literacki chwyt.

Jestem tu trochę gorliwym neofitą, bo sama kiedyś dostałam reprymendę za powyższe grzechy. Było to na międzynarodowych warsztatach reportażu, podczas których zaprezentowałam emocjonalny i pełen poetyckich niedomówień tekst o repatriantach z Europy Wschodniej. Brytyjska dziennikarka, przyzwyczajona do zasady "po pierwsze: informować", nie zostawiła na nim suchej nitki. Wtedy też rozmawiałam z Pawłem Goźlińskim, szefem "Dużego Formatu", który wyjaśnił mi różnicę między "polską szkołą" reportażu - paraliteracką - a anglosaską - czysto informacyjną. Ponoć kiedyś powstał w "Gazecie" pomysł na przetłumaczenie i publikację reportaży nagrodzonych Pulitzerem - upadł, bo istniało niebezpieczeństwo, że czytelnik umrze z nudów nad suchymi relacjami.

I zgoda. Co kraj to obyczaj. Obawiam się jednak, że zamiłowanie do literackości prowadzi polski reportaż na manowce. Podczas owej niedawnej rozmowy, o której wspomniałam na początku, było m.in. o tekście Wojciecha Tochmana "Bóg zapłać" z bożonarodzeniowej "Wyborczej". Tochman to jeden z moich ulubionych reporterów. Właściwie ulubiony. Dlatego ze zgrozą przeczytałam sygnowany jego nazwiskiem tekst słaby, amorficzny, nieinformacyjny, będący właściwie czystą grą na emocjach. O czym był artykuł? O zdeprawowanym katolicyzmie, opresyjnej męskości i poddaństwie kobiet? Pewnie tak, problem w tym, że jeśli adept dziennikarstwa w ten sposób określiłby temat planowanego tekstu, redaktor (lub wykładowca) prawdopodobnie powiedziałby mu: "Ty nie pisz o idei, ty pisz o tym, jak pan Kowalski z parafii Dzieciątka Jezus, daje co tydzień na misje i sanktuaria, a pani Kowalskiej nie stać na leczenie i ubrania dla dzieci". Tochman zrobił odwrotnie.

Swego czasu podobny udziwniony formalnie, dezinformujący (i lekko narcystyczny) tekst "Podziemne życie Ewy H." popełnił inny wielki - Jacek Hugo-Bader (krytyczne uwagi samej bohaterki: tutaj). O Hugo-Baderze też mówiliśmy w kontekście Rosji - że tej prawdziwej w jego tekstach coraz mniej, a coraz więcej tej Rosji wyobrażonej, brudnej, zapijaczonej, wielkiej, chorej i "duszeszczipatielnej". Mówiliśmy i o "ustawianych" reportażach wojennych, kiedy dziennikarz jedzie spotkać się z wcześniej zaproszonymi na wywiad osobami. O tym, że w spis lektur w Instytucie Reportażu jest bardzo środowiskowy, a to niedobrze, bo wielcy twórcy są wielkimi, ale nie mają monopolu na prawdę (i na dobrą formę też).

I o tym, że czekam na odrzuconą przez Znak książkę Artura Domosławskiego o Kapuścińskim. Jeśli okaże się w niej, że Kapuściński popierał moskiewski ustrój, to pół biedy, a właściwie żadna bieda, bo to od dawna podejrzewamy. Gorzej, gdy okaże się, że jego dzieła to raczej artystyczny konstrukt niż zbiór faktów. Bo to podważy u podstaw samą ideę polskiego reportażu, dla którego największym niebezpieczeństwem jest to, że twórcy starając się być literatami - oddają w zamian dziennikarską wiarygodność.

Tak to sobie rozmawialiśmy, a gdy przyszłam do domu, z przyjemnością sięgnęłam po... reporterską książkę. "Polskiego hydraulika" Macieja Zaremby (Wyd. Czarne). Zaremba, jak wiadomo, jest polskim imigrantem 1968 roku, żyjącym w Szwecji. W 1997 roku cykl jego reportaży "Czyści" ujawnił (i doprowadził do zaprzestania) praktyki eugeniczne rządu szwedzkiego. "Polski hydraulik" to rzecz o emigracji zarobkowej, o związkach zawodowych, o nielegalnych i rasistowskich praktykach tychże. Do bólu konkretna, napisana świetnym, prostym językiem. Z literaturyzującą "polską szkołą" ma niewiele wspólnego. Z interwencyjnym dziennikarstwem, informowaniem o świecie, budzeniem sumienia - jak najwięcej. I takie właśnie nielaboratoryjne, nie-emocjonalne reportaże chciałabym czytać (a i pisać też). Jeśli reportaż ma poszerzać moją wiedzę o rzeczywistości, to niech to będzie wiedza o rządowych nadużyciach, a nie o wewnętrznym świecie twórcy - choćby najwybitniejszego.

7 komentarzy:

Mariusz Szczygieł pisze...

O Jezus, to reportaż ma być tylko informacyjny? Ma nie być grą na emocjach? To ja nie chcę takiego reportażu. Ilu reporterów, tyle sposóbów podejścia do tematu i reportażu.
Reportaż jest subiektywnym gatunkiem i każdy kto pisze, niech go sobie pisze inaczej. Jeden opowiada eksyctująco, inny rzeczowo, jeszcze inny w sposób egzaltowany? Dlaczego to niszczyć? Bo Europa?
Właśnie 11 europjeke wydawnictwo zaproponowało przekład mojej książki. A tam każdy tekst ma FORMĘ. I więcej powiem - uważam wręcz przeciwnie: polskie dziennikarstwo jest nudne, właśnie z braku formy. Marzę, żeby dostawać teksty z pomysłem. Nie mówię, że to ma być wielka literatura, ale pomysł. Czasem może być bardzo prosty: jak monolog bohatera i tyle. Czasem starczy.
Zajrzałem właśnie pod wpisy pod reportażem Bóg zapłać. 65 wpisów i raczej wszyscy zrozumieli o czym jest ten tekst, co więcej - odebrali go bardzo konkretnie, a nie niekonkretnie”.
Reporter może być poetą - moim zdaniem.
Pod jednym warunkiem: że to, co pisze jest prawdą.
I pod jeszcze jednym: że daje do myślenia.
Pozdrawiam serdecznie.
Mariusz Szczygieł

Anonimowy pisze...

I jeszcze PS.
Pani Małgorzato, to właśnie Maciek Zaremba przygotował antologię polskiego reportażu w Szwecji, a potem przysyłał nam recenzje z tamtejszej prasy: Dlaczego nie mamy tego, co mają Polacy?”.
Jeszcze raz: nie mówię, że nie mamy drukować reportaży informacyjnych (i takie drukujemy) ale dlaczego rezygnować z innych?

Małgorzata Olszewska pisze...

Panie Mariuszu, bardzo dziękuję za komentarz! Bardzo mi miło, że Pan tu odpowiedział.

Ja nie twierdzę, że reportaż ma nie mieć formy. Pański "Gottland" przeczytałam z zapartym tchem miedzy innymi ze względu na formę (i w ogóle jest w czołówce najlepszych książek, jakie ostatnimi laty czytałam). Zastanawiam się tylko, czy poszukiwanie wyjątkowej formy nie staje się czasem nadrzędne w stosunku do tematu i do informacyjności reportażu właśnie. Bo mimo wszystko to w pierwszym rzędzie gatunek informacyjny.

Fakt, odniosłam się tutaj tylko do dwóch przykładów, chociaż wyrazistych. "Bóg zapłać" niestety nie podoba mi się, właśnie ze względu na przerost formy (i emocji) nad informacją. Poza tym nazwisko pana Tochmana zrobiło tu swoje - pewnie nie przejęłabym się tak artykułem nieznanej mi osoby, ale jako tekst wybitnego (i mojego ulubionego) reportera bardzo mnie rozczarował.

Natomiast jeśli chodzi o "Podziemne życie..." to tutaj informacja stała się tak zatarta, że z trudem wywnioskowałam, o co może chodzić w reportażu, a wiadomości o bohaterce na własną rękę szukałam w internecie.

Ja myślę - to zresztą nie jest jakaś moja oryginalna opinia - że reportaż jest okrakiem między faktem/informacją a literaturą i nie zawsze potrafi sobie z tym poradzić. Jedni kierują się bardziej w stronę informacji, inni - literatury. Myślę, że tu granicą może być funkcja informacyjna - kiedy ona jest wyraźna to ok, ale kiedy okazuje się, że tekst przestaje informować, a przyciąga uwagę tylko formą i emocjami, jakie budzi, to trzeba by się już zastanowić.

I myślę, że takie w sumie pragmatyczne podejście wcale nie kłóci się z Pańskim stwierdzeniem, że reporter może być poetą (no to chyba zmienię jednak tytuł postu;). Tyle że do wymogu pisania prawdy dodałabym jeszcze jeden - przede wszystkim informowania.

Pozdrawiam serdecznie!
MO

Sylwia Willcox pisze...

Pare miesiecy chodzilam sobie na wyklady w ramach cyklu "After Kapuscinsk: the art of reportage in 21st century" Jeden z nich, Literary Reportage Between Fact and Fiction, Self and Other - dotyczyl wlasnie problemu subiektywnosci i obecnosci "ja" autora w reportarzu. Amerykanscy panelisci mowili o sztuce "zanurzania" sie w przedmiot, o ktorym sie opowiada. Zanurzenie przynosi nie tyle obecnosc "subiektywnego" ja w reportarzu, co raczej "glebsze zrozumienie" tematu. Sugerowali, ze poprzez "bycie w temacie" ja autora obiektywizuje sie i rozmywa, pozostajac jednoczesnie sila sprawcza formy! Nie wiem, czy "poetyzacja", albo emocjonalnosc autora obecna wszem i wobec, jest zagrozeniem dla przejrzystosci i informacyjnego charakteru reportazu. Mysle sobie cichutko - miejsca w sztuce jest bardzo duzo i spokojnie moze ona pomiescic reportaz jako jeden z artefaktow. Poza tym moze istniec cale morze materialow informacyjnych. Granice wyznacza kreatywnosc i talent.

b. pisze...

Wydaje mi się, iż polski czytelnik (z pewnością dotyczy to mnie samego) nie oczekuje/wymaga od polskich autorów weryzmu - ale właśnie kreacji, literatury, przepuszczenia rzeczywistości przez filtr własnej wrażliwości. Dreszczyku, którego nie gwarantuje literatura piękna, która przecież nie ukrywa, że nie o fakty jej chodzi.

Problem jest chyba szerszy i wynika z tego, że prawda wydaje się tracić na wartości. Innymi słowy: podaż znacznie przerasta popyt. Media podcinają gałąź, na której siedzą. Jesteśmy zalewani taką masą informacji, że klasyfikowanie ich wyłącznie wedle kryterium wierności faktom przestaje mieć znaczenie, bo przestaje być możliwe. Przyswajamy je według zupełnie innych zasad: poręczności, użyteczności, atrakcyjności. Może stąd przerost formy nad treścią - ta bowiem schodzi na drugi plan.

Co tego, że Jacek Hugo-Bader nie opisuje Rosji takiej, jaką ona jest? Nie znam takiej Rosji i nigdy znał nie będę. Gdzie takiej Rosji należałoby szukać? Jaka jest obowiązująca definicja rosyjskiej duszy? Hugo-Bader pokazuje mi Rosję Hugo-Badera; niczego więcej od niego nie oczekuję. To ma się czytać, a jego akurat czyta się doskonale. To samo dotyczy Czech Mariusza Szczygła (pozdrawiam!) czy wojującego Afganistanu Wojciecha Jagielskiego (którego jednak czyta mi się już nie tak dobrze).

Dygresja: czytałem ostatnio „Lęk i odrazę w Las Vegas” Thompsona, ojca gonzo. Literacko książka jest słaba, rozpada się na szereg epizodów. Wbrew temu, co chciałby wmówić nam w posłowiu Jakub Żulczyk, dla polskiego czytelnika pozostanie raczej ciekawostką.

Definicja gonzo za wikipedią: „styl tworzenia reportażu lub filmu dokumentalnego, w którym reporter lub twórca, zamiast pozostawać biernym obserwatorem, angażuje się osobiście, występują liczne wtrącenia, często nie związane z głównym wątkiem, subiektywne opinie i kicz, jako środek artystycznego wyrazu (...) Filarem Gonzo jest przeświadczenie, że dziennikarstwo może być bardziej prawdziwe i dosłowne bez przestrzegania tradycyjnych zasad reportażu, czy podstawowych prawideł sztuki dziennikarskiej, w tym zasad etycznych.”

Margo, z tego co piszesz wynika, że reportaż w stylu gonzo popełnił Jacek Hugo-Bader ("Podziemne życie Ewy H.") ;-)

Małgorzata Olszewska pisze...

Sylwia, Bartek, dziękuję Wam za komentarze! Bardzo się cieszę, że wywiązała się tu tak ciekawa dyskusja. To jest fajne - widzieć, że reportaż jest żywym i wręcz namiętnie czytanym (i pisanym) gatunkiem.

Sylwia, Tobie odpowiedziałabym to, co Panu Mariuszowi - że emocje, poezja - ok, byleby nie zaburzały informacyjności. Bronię tego informowania, bo to jest dla mnie gatunkowy wyznacznik reportażu. I tu jestem ortodoksyjna - informacja na pierwszym miejscu. Mistrzostwo polega na tym, żeby dopiero ją ubrać w artystyczną formę (i tu oczywiście "Gottland" czy "Jakbyś kamień jadła" to sztuka najwyższej miary).

Ale zdziwił mnie ten postulat "zanurzenia się" autora w obiekcie. Czy chodzi o to, że autor może stopić się w jedno z opisywanym (zachowując wszakże własną świadomość estetyczną)? Jakoś w to nie wierzę, myślę, że to taka sama fikcja jak totalny obiektywizm, "wzięcie rzeczywistości w nawias". Że oba te stanowiska prowadzą do (nierealnego według mnie) postulatu, że można oddalić własną świadomość, założenia, przed-sądy. Wątpię, czy to możliwe. Obawiam się, że to kolejna fikcja teoretyczna, którą obali jakiś nowy "mistrz podejrzeń".

A tu daję link do rozmowy z Wojciechem Tochmanem, która jest m.in. właśnie o tym, o "mówieniu" ustami bohaterów.

http://www.empik.com/empikultura/aktualnosci/moje-zawstydzenie-wywiad-z-wojciechem-tochmanem,40741

Bartek, nieporozumieniem jest dla mnie ocenianie dziennikarstwa według takich kryteriów jak użyteczność czy atrakcyjność (a nie prawda). Tzn. inaczej - nie jestem ślepa i wiem, że tak się dzieje. Ale po pierwsze, nie powinno, po drugie, czy to nadal dziennikarstwo? Nie podoba mi się dewaluacja kryteriów, rozmycie gatunków. Jeśli wysuniemy użyteczność i estetykę na plan pierwszy, kolejnym krokiem może być (i bywa) porzucenie prawdy w imię tychże. To zresztą nie tylko problem mediów, ale całości kultury. Możemy kiedyś o tym pogadać.

Jeśli chodzi o subiektywne przedstawienie tematu, to oczywiste, że nie da się od niego uciec. Jak już napisałam, "zamykanie rzeczywistości w nawias" to trochę przebrzmiały postulat. Poprawiam się więc w stosunku do tego, co napisałam w oryginalnym poście. Rosja Hugo-Badera naturalnie będzie odmienna od Twojej czy mojej. Bo mamy inną świadomość, wrażliwość, znamy inne konteksty, mamy różne upodobania. Ja np. będąc w Moskwie, pierwszego dnia poszłam na Patriarsze Prudy, żeby na ławeczce wypić z koleżanką zdrowie kota Behemota;)

Nie wierzę w weryzm w literaturze. Ale jednak jak daleko można posunąć się w reportażu? Czy reporter może kreować swój z założenia własny świat? Czy to nie jest już kreacja artystyczna - kreacja, a więc literatura, fikcja? Oto pytania.

Małgorzata Olszewska pisze...

Reportaż w stylu "gonzo" to dla mnie jakaś hybryda. Jeśli zostawiamy na boku etykę dziennikarską, to tym samym podważamy swój profesjonalizm. Można się sprzeczać o rolę prawdy i etyki w fikcji (niedawno - w "Wyborczej" zresztą - czytałam zabawną opowieść Krzysztofa Vargi o krytyku, który postawił Oldze Tokarczuk zarzut niemoralności, bo pozytywną bohaterką swojej ostatniej książki uczyniła morderczynię). Jednak czy jest na takie dywagacje miejsce w reportażu? Czy etyka zawodowa nie jest po prostu podstawą uprawiania tego zawodu? Czy jakikolwiek prawnik mógłby wykonywać swój zawód bez dbałości o etykę? A dla mnie dziennikarstwo jest jednak bliższe zawodowi prawnika niż kreatywnego pisarza.

I myślę, że te nasze spory wynikają właśnie z różnych sposobów rozumienia reportażu. Może dla Was reportaż to przede wszystkim literatura? - dla mnie to przede wszystkim fakt. Jeśli przyjąć, że przede wszystkim literatura, to oczywiście jest miejsce nawet na "gonzo", bo literatura daje przyzwolenie na eksperymenty, a im oryginalniejsze one, tym lepiej.

Ja jednak na pierwszym miejscu stawiam - powtórzę - informację i to dla mnie prymarna funkcja reportażu. Chwyty artystyczne - tak, ale do granicy zrozumiałości.

Uff, namęczyłam się z odpowiedzią, przemyślałam parę spraw, widzę, jak wiele mam jeszcze do uporządkowania:) dziękuję Wam za tę inspirację.
M.