"Bodies" - ta głośna wystawa, jak wiadomo, od jakiegoś czasu gości w warszawskim Blue City. Ja też o niej wiedziałam, zaczytywałam się ze dwa miesiące temu w komentarzach publicystów na temat kontrowersyjnej prezentacji ludzkich ciał. Upozowanych jak w cyrku, żeby widać było każdy mięsień napięty z wysiłku. Pozbawionych nie tylko skóry, ale i godności, jaką daje śmierć. Stałam na stanowisku, że taka wystawa to igranie z tajemnicą życia i umierania. To niebezpieczne przekraczanie granicy, za którą z tego, co powinno być otoczone najwyższym szacunkiem - powstaje folwark.
Ale, o dziwo, zapomniałam o tym. I wybrałam się dziś z koleżanką do Blue City, żeby zwiedzić goszczący tam jarmark produktów regionalnych (i skosztować co nieco).
Tuż przy wejściu powitała nas wielka plansza, na której napis głosił: "Czy wiesz, że gdy się uśmiechasz, napinasz tylko 18 mięśni twarzy, a gdy się smucisz - aż 68" (cytuję z pamięci). Pomyślałam, że to promocja jakiegoś zdrowego stylu życia, fitnessu, w najgorszym razie pasty do zębów. Ale nie - podpis głosił "Bodies, poziom 3+".
Że nie obejrzę wystawy, powiedziałam od razu, chociaż koleżanka była nawet chętna. Ale jednak nie spodziewałam się, że poczuję to, co poczułam - zgrozę i wstyd, że mam oglądać kaszanki i sery, kosztować konfitur, podczas gdy zaledwie trzy piętra nade mną jest kilkudziesięciu umarłych. Przyznam ze wstydem - nie wyszłam z Blue City, chociaż czułam, że powinnam to zrobić, aby być konsekwentna. Nie mam więc moralnego prawa naskakiwać tutaj na ludzi, którzy w najlepsze robią zakupy, gdy nad ich głowami rozgrywa się cyrk.
Wychodząc, znowu natknęłam się na tablicę informacyjną: "Czy wiesz, że ludzkie kości są 3 razy mocniejsze od tytanu?" (znów cytuję z pamięci). I zastanowiłam się, po co ta wystawa. Czy w imię nauki? Stulecia temu, oficjalnie w w imię nauki, w gruncie rzeczy dla zaspokojenia własnej perwersyjnej ciekawości (a swoją drogą, jaka ciekawość nie jest perwersyjna?), kolekcję umarłych ludzkich "dziwadeł" w formalinie sporządził car Piotr Wielki. Opisała to m.in. Olga Tokarczuk w "Biegunach".
Ale opisała to ze zgrozą i taka też była tamta kolekcja - ukrywana głęboko, z nabożnym lękiem prezentująca (nielicznym, którzy zasłużyli na łaskę cara) tajemnicę potworności życia i śmierci. W przypadku "Bodies" nie ma zgrozy ani lęku. Ktoś wtłacza nam w głowę, że oglądanie nieżywych ludzi, pomiędzy kupnem bluzki a zjedzeniem lodów z włoskiej cukierni, wzbogaci nasz umysł. Nie wzbogaci. O tym, ile mięśni ma człowiek, przeczytam chętnie w encyklopedii. Jeśli miałabym dzieci, nie zaprowadziłam ich - w ramach korków z biologii - na "Bodies". Ostatnią rzeczą, jakiej chciałabym je uczyć, byłoby odbieranie szacunku śmierci. Nie jestem święta, nie zbojkotowałam Blue City, ale wiem, gdzie postawić granicę.
Na zajęciach z teorii literatury, z genialnym szalbierzem, profesorem Michałem Pawłem Markowskim, dowiedziałam się, że Holocaust był w prostej linii efektem Kartezjańskiego podziału świata na podmiot i przedmiot. No więc dla mnie granica stoi właśnie tutaj. Jest nią kolejne w historii uprzedmiotawianie człowieka, w tym wypadku - człowieka martwego, a więc świętego. Dla mnie "Bodies" to nie nauka. To wystawiony na widok publiczny, cholerny konsumpcyjny holocaust.
Moi Mili
7 lat temu
3 komentarze:
Rozgłos wokół tej wystawy, niezdrowe podniecenie, które towarzyszy wypowiedziom w mediach, wydaje mi sie przerażające. Jestem wielką miłośniczką rzeźby i przyznam,że początkowo sama z zaciekawieniem o tej wystawie czytałam.
Ostatnio jednak straciłam kogoś bliskiego...ten dotyk śmierci, widok zwłok...zmienił mój stosunek do tego rodzaju nadużycia w sztuce.
Czy to jeszcze sztuka? Jak daleko wolno sie posunąć???
Obciachem jest, że to centrum konsumpcyjnym jest. Poza tym, nie widzę w tym nic złego.
Trochę nie rozumiem, może potrzeba tu troszkę otwarcia głowy - ja odebrałam tę wystawę jako podziw i szacunek dla ludzkiego ciała.
Zwłoki? To nie są zwłoki. Osoby, które kiedyś mieszkały w tym ciele odeszły, pozbyły się tego ciała, są gdzie indziej. Ich ciała wykorzystaną za ich świadomą zgodą. i o prezkoro, czy można by je piękniej utrwalić? Być może potrzeba doświadczenia śmierci, aby to zrozumieć, a być może to moje doświadczenie śmierci jest takie, że gdy patrzyłam i dotykałam ciała martwych bliskich mi osób, to czułam wyraźnie, że to już nie są one, że ich tam nie ma i to ciało już nie ma nić wspólnego z tymi, których znałm i kochałam. Dlatego nie zgodzę się z Tobą Lemurko.
Nigdy nie myślałam o tej wystawie jak o sztuce, raczej jak o czymś w rodzaju wystawy naukowej, rodzaju dioramy.
Nikogo nie zmuszałabym do oglądnięcia tej wystawy, ani nie odbieram nikomu prawa bycia przeciw. Ale myślę o tych oburzonych księżach mowiących o Harrym Potterze, którego nigdy nie czytali...
Grunt, że wiesz, gdzie postawić granice. Wszystko inne to właściwe szczegóły. Gratulacje! :-)
Prześlij komentarz